czwartek, 6 sierpnia 2009

Czwartkowy koncert u św. Leonarda

-
Nie zabrzmiał ni Guarneri ni Stradivarius Kennedy'ego. Nie usłyszeliśmy charakterystycznych piszczałek lipnickiego pozytywu szkatulnego...
Jednak czwartkowego wieczoru kościółek świętego Leonarda zapełnił się ludźmi, dźwiękami fletu i instrumentów smyczkowych.
Było czego posłuchać. Z Orkiestry Akademii Beethovenowskiej pierwsza flecistka - Magdalena Margańska oraz Royal Quartet - Kamil Kicki - pierwsze skrzypce, Anna Jabłońska - drugie skrzypce, Anna Migdał-Chojecka - altówka i Piotr Nowak - wiolonczela - zachwycił publiczność licznie zebraną w perle małopolskiej architektury drewnianej, właśnie w ramach cyklu koncertów p.t. "Muzyka zaklęta w drewnie".
Wypływające z fletu pani Magdaleny nuty Telemanna na tle Sądu Ostatecznego z północnej ściany prezbiterium zdawały się ilustrować rozgrywające się tam sceny. Nie była to może walka o duszę, ale napełnianie jej harmonią, muzyką i czymś, co tylko sztuka potrafi człowiekowi przekazać.
Utwory pisane na flet i transkrypcje dla tego instrumentu są domeną znawcy, ale nawet nim nie będąc, można było uznać kunszt wykonania, za co pani Magdalena zebrała rzęsiste brawa.
Przyszła następnie pora na kwartet smyczkowy. Znajome utwory wielkich kompozytorów w znajomych wnętrzach zabrzmiały równie znajomo. Cztery Pory Roku były nawiązaniem do wielkiego sukcesu nieobecnego teraz skrzypka - Nigela Kennedy'ego, który poprzez brawurowe wykonanie utworu Vivaldiego zyskał międzynarodową sławę.
Mozartowska "Eine Kleine Nachtmusik" - Mała Nocna Muzyka - w zestawieniu z innym malowidłem na ścianie kościółka - Ostatnią Wieczerzą, zdawała się opowiadać co dwa tysiące lat temu zdarzyło się w wieczerniku. Wykonania kwartetu dały nam jeszcze doskonałą okazję do zaobserwowania interakcji muzyków, swoistej konwersacji instrumentalnej. Zda się że kompozytorzy w swej wyobraźni toczyli rozmowy na smyczki i wioliny, co nie dość że potrafili zapisać, to jeszcze nasi goście potrafiwszy odczytać te inspiracje, w mistrzowskim wydaniu zaprezentowali je nam czwartkowego wieczoru.
Muzyka istotnie była zaklęta w drewnie, gdyż nawet gromkie brawa odzywały się z pewnym potrzebnym opóźnieniem, by po odjęciu smyczka od strun wyłowić jeszcze echa muzyki odbijającej się echem od drewnianych ścian świątyni...
Przysłuchiwaliśmy się zatem muzyce z podwójnym nabożeństwem - i z powodu sacrum miejsca i sacrum sztuki. W przyciasnych ścianach starego kościółka muzyka zdawała się być nieco skrępowana, pozbawiona przestrzeni i akustyki sali koncertowej, ale właśnie w tej prastarej drewnianej nawie tworzyła niepowtarzalny klimat. Trzeba bowiem pamiętać iż w obecnym kształcie kościół św. Leonarda pamięta czasy dawnych mistrzów - Telemanna, Haendla, Vivaldiego, Bacha, Mozarta, którzy właśnie w tamtych wiekach tworzyli, - kto wie czy przez te wieki ich muzyka nie gościła w lipnickim kościółku... Pokolenia muzyków przechodzą, a drewniane ściany napełniają się dźwiękami, akordami, harmonią i symfonią.
W ten sposób muzyka zostaje zaklęta w drewnie...
-

-
Więcej o cyklu "Muzyka zaklęta w drewnie" na stronie
http://www.drewniana.malopolska.pl/Dzial.aspx?id=4
-